Dyskursy akademickie zostały ukształtowane przez materialne formy upowszechniania wiedzy

Kiedy humaniści mówią do mnie: wy po prostu zmuszacie nas do zmienienia naszej praktyki z powodu zmiany technologii, irytuję się z dwóch powodów. Po pierwsze, nowa technologia pozwalająca na otwarte, nie-rywalizacyjne rozpowszechnianie wiedzy, jest o wiele bardziej zgodna z tym, co robimy z publikacjami akademickimi niż formy rywalizacyjne. Po drugie, taki argument zakłada, że papier, książki, kodeks i inne formy materialne same nie są rodzajem technologii, który determinuje nasze praktyki. W ogóle nie mówi się, a przynajmniej o wiele za mało, o tym, w jaki sposób dyskurs akademicki został ukształtowany przez materialne formy rozpowszechniania wiedzy.

 

Martin Eve jest profesorem na Uniwersytecie Birkbeck w Londynie. Zajmuje się literaturą i wykorzystaniem nowych technologii w działalności wydawniczej. Założył Open Library of Humanities, organizację non-profit mającą na celu publikowanie w otwartym dostępie prac naukowych. Jest członkiem grupy kierującej projektem OAPEN-UK, badającej otwarte modele wydawnicze monografii w humanistyce i naukach społecznych. Prowadzi kilka projektów z zakresu humanistyki cyfrowej.

 

Michał Starczewski: Jest pan autorem książki “Otwarty dostęp a humanistyka” (Open Access and the Humanities). Czym różni się rewolucja otwartego dostępu w humanistyce i w naukach ścisłych?

Martin Eve: Zazwyczaj mówi się, że OD w humanistyce „odstaje” od nauk ścisłych, ale takie stawianie sprawy stwarza pewną liczbę nowych problemów. Niektórzy humaniści pytają, dlaczego mają po prostu podążać we wszystkim za naukami przyrodniczymi? Inni pytają, dlaczego zmiany technologiczne mają kierować praktyką akademicką? Jeszcze inni wyrażają obawy dotyczące wpływu otwartego licencjonowania na wzrost zjawiska plagiatowania (nie podzielam tej obawy). Pojawia się też problem ekonomiczny: w humanistyce o wiele mniej prac otrzymuje finansowanie, tak więc opłaty odautorskie (APC) nie są łatwo dostępne. Wreszcie, są i tacy, którzy wskazują, że w rzeczywistości w zakresie OD nie ma oczywistego podziału pomiędzy „humanistyką” a „naukami ścisłymi”. Istotnie, nauki chemiczne są w bardzo małym stopniu otwarte, podczas gdy filozofia wypracowała już jakiś czas temu kulturę preprintów.

Są więc różnice między tym, co humaniści robią, a tym, co się o tym mówi. Często mam jednak wrażenie, że się przesadza. Wszyscy piszemy, ponieważ chcemy, by nas czytano i wiemy, że bariery finansowe ograniczają dotarcie do szerszego grona czytelników. Mając to na uwadze trzeba jednak powiedzieć, że w humanistyce mamy kulturę monografii, w której jest istotnie trudniej wdrożyć modele otwarte niż w przypadku artykułów i czasopism.

Zarówno dyskurs, jak i praktyki ruchu otwartego dostępu koncentrują się na artykułach i czasopismach. Tymczasem dla badaczy z obszaru humanistyki monografie są często o wiele ważniejsze niż artykuły. Można powiedzieć, że najważniejszym wnioskiem z raportu Jisc OAPEN-UK poświęconego otwartym monografiom, jest to, że wciąż jest jeszcze za wcześnie na rekomendowanie jakiegokolwiek konkretnego modelu. Jakie są przeszkody?

Nie mam tu dość miejsca, by zagłębiać się we wszystkie niuanse. Powiem więc tylko, że wokół monografii jest cały zestaw społecznych i ekonomicznych wyzwań, które zostały znakomicie opisane w ostatnim raporcie Geoffa Crossicka, opracowanego dla HEFCE w Wielkiej Brytanii. Centralnym wyzwaniem jest ekonomia. Inny raport ostatnio ogłosiła w USA Fundacja Andrew W. Mellona. Wynika z niego, że koszt wydania monografii zawiera się w przedziale od 30.000$ za książkę w grupie najmniejszych wydawnictw uniwersyteckich, do więcej niż 49.000$ za książkę wśród największych wydawnictw. Przy tym poziomie kosztów bardzo trudno jest uzyskać wsparcie dla modelu takiego jak BPC (Book Processing Charges – opłata za wydanie książki, analogiczna do opłaty odautorskiej APC), ponoszona przez autora/instytucję/agencję finansującą. Drażliwym tematem są też książki o potencjalne komercyjnym, a sposoby wykorzystywania otwartych książek (w porównaniu do drukowanych) pozostaje zagadnieniem zbyt słabo przeanalizowanym, podobnie jak wstrzemięźliwość niektórych gremiów decydujących o awansach naukowych w zakresie uznawania manuskryptów istniejących wyłącznie w formie cyfrowej.

Założył pan Open Library of Humanities, organizację mającą na celu publikowanie prac akademickich w otwartym dostępie bez pobierania opłat odautorskich (APC). Czy mógłby pan wyjaśnić, jak ona działa? Czy może stanowić wzór dla innych instytucji na świecie? Czy jest w planach wydawanie także monografii w tym modelu?

OLH bazuje na modelu rozproszonych dotacji bibliotecznych. Zamiast pobierać opłatę od autora w wysokości ok. 600$ po przyjęciu artykułu do publikacji, uzyskujemy wsparcie z bibliotek z całego świata, co trochę przypomina model subskrypcyjny, ale nim nie jest. Aktualnie biblioteki płacą ok. 1000$ rocznie, co pozwala na wsparcie 15 naszych czasopism. Wszystko, co publikujemy, jest otwarte, dlatego błędem byłoby mówienie, że biblioteki „kupują dostęp”, subskrypcję, albo coś w tym rodzaju. One wspierają platformę, która inaczej by w ogóle nie istniała. To nie jest klasyczny model ekonomiczny, ale wydaje się, że on działa, skoro przyłączyło się już około 200 bibliotek, a po pierwszym roku wszystkie zdecydowały się na kontynuację. Mamy zamiar przejść także do monografii, ale odłożyliśmy je na potem. Teraz najważniejsze dla nas jest przekształcenie czasopism płatnych na nasz model. Czasopisma mogą to osiągnąć zarówno porzucając swoich dotychczasowych wydawców, jak i poprzez pokrywanie przez nas opłat odautorskich dla tego tytułu w przyszłości. W ten sposób obchodzimy problem finansowania otwartego dostępu w humanistyce.

Po “Raporcie Finch” Wielka Brytania zwróciła się w stronę złotej drogi OD. Wyniki ewaluacji tej polityki są następujące: większość artykułów została opublikowana w czasopismach hybrydowych, które okazały się najdroższe. Z kolei fundacja Wellcome Trust poinformowała, że 30% artykułów, za które zapłaciła opłaty odautorskie, nie były dostępne w czasie przeprowadzonej kontroli. Co poszło nie tak z polityką OD w Wielkiej Brytanii?

Doprawdy nie uważam, by ocenianie już na tym etapie, że polityka „poszła nie tak”, było w porządku. Ocena zależy od tego, co było założonym celem. Jeśli celem był otwarty dostęp tańszy niż model subskrypcyjny, to rzeczywiście, pojawiają się pewne problemy. Ale jeśli celem jest otwarty dostęp, choćby miał okazać się droższy, to polityka jest skuteczna. Osobiście uważam, że w długiej perspektywie potrzebujemy systemu, który byłby bardziej wrażliwy na budżety bibliotek akademickich (uważam, że wydawnictwa akademickie nie powinny być nastawione na zysk). Różne polityki w Wielkiej Brytanii: złota polityka RCUK i zielona polityka HEFCE, razem tworzą kulturę, w której OD jest normą. Mówienie, że te polityki nie działają, jest po czterech latach (w przypadku RCUK) i po sześciu miesiącach (w przypadku HEFCE), przedwczesne.

Jak widzi pan przyszłą rolę wydawców naukowych w kontekście OD? Czy naukowcy potrzebują wydawców do organizowania procesu recenzyjnego i zapewnienia wysokiej jakości?

Proces wydawniczy postrzegam w kategoriach pracy, którą trzeba wykonać. Nie podzielam koncepcji, że w kapitalizmie ludzie powinni pracować za darmo. Jeśli ludzie świadczą usługi, zasługują, na wynagradzenie. Praca przy wydawaniu jest zaś taką samą pracą jak każda inna. Wydawcy wykonują całą paletę zadań, których dyskredytowanie byłoby nieroztropne. I to wymaga zapłaty. Organizacja procesu recenzyjnego, skład, redakcja, korekta, cyfrowe zabezpieczenia, utrzymanie platform, marketing, doradztwo prawne, identyfikacja, zachowanie,… Lista na tym wcale się nie kończy. Przy tym nie jestem wcale pewien „zapewnienia wysokiej jakości”. Do systemu recenzyjnego podchodzę z daleko idącym sceptycyzmem. Uważam, że jest częściej traktowany jako panaceum, niż jako rygorystyczna metoda filtrowania dobrych treści. W rzeczy samej, ostatnio z kilkoma osobami pisałem o problemach predyktywnej doskonałości.

Czy uważa pan, że kwestia otwartych danych jest w humanistyce tak samo istotna, jak w innych dyscyplinach? Czy to możliwy scenariusz, że humanistyka będzie oparta na danych cyfrowych? Czy jesteśmy świadkami „zwrotu cyfrowego”?

Interesujące jest tu moim zdaniem to, że pojęcie danych nie jest w humanistyce dobrze rozumiane. Z tego wynika obcy dla większości humanistów sposób działania z materiałem ilościowym. Jednocześnie wszyscy pracujemy z artefaktami, które można nazwać „danymi”. Kiedy więc rozmawiam o tym z kolegami, staram się używać słowa „dowód” lub „paratekst” na określenie danych. Mówię: jeśli piszesz o XIX-wiecznej powieści i robisz na ten temat notatki, to zarówno sama powieść, jak i notatki mogą być postrzegane jako dane i mogą mieć wartość dla kogoś innego. To powiedziawszy mogę stwierdzić, że dzielenie się danymi w wielu dyscyplinach wywołuje kontrowersje, więc fakt, że humanistyka jeszcze tego nie przetrawiła, nie jest powodem do wszczynania alarmu.

Czy otwartość jest konieczną cechą cyfrowego środowiska w humanistyce?

Niestety, nie. Jak dowodzi fakt stawiania barier finansowych [ang. paywalls] wokół materiałów badawczych online, działanie w zamkniętym środowisku cyfrowym w humanistyce jest całkowicie możliwe. Jest w tym coś ciekawego, co zawsze rzuca mi się w oczy (nawiązuję tu do przenikliwych spostrzeżeń Petera Subera w książke Otwarty dostęp, wydanej przez MIT Press [przetłumaczonej na język polski – przyp. tłum.]). Wiedza, idee i słowa są nieskończenie kopiowalne bez żadnej straty dla pierwotnego posiadacza. Jeśli powiem ci coś, o czym wiem, to i ty to wiesz, i ja; obaj jesteśmy bogatsi. Technologia cyfrowa, która pozwala na kopiowanie bez ograniczeń, jest bezpośrednio zgodna z tym sposobem rozumowania. Kiedy humaniści mówią do mnie: wy po prostu zmuszacie nas do zmienienia naszej praktyki z powodu zmiany technologii, irytuję się z dwóch powodów. Po pierwsze, nowa technologia pozwalająca na otwarte, nie-rywalizacyjne rozpowszechnianie wiedzy, jest o wiele bardziej zgodna z tym, co robimy z publikacjami akademickimi niż formy rywalizacyjne. Po drugie, taki argument zakłada, że papier, książki, kodeks i inne formy materialne same nie są rodzajem technologii, który determinuje nasze praktyki. W ogóle nie mówi się, a przynajmniej o wiele za mało, o tym, w jaki sposób dyskurs akademicki został ukształtowany przez materialne formy rozpowszechniania wiedzy.

e-Infrastruktura nie zawsze jest interoperacyjna. Informacja często nie może być wymieniana między różnymi narzędziami. Problem jest szczególnie poważny, gdy naukowcy pracują z zasobami instytucji kultury, jak muzea, biblioteki czy galerie. Czy jest możliwe wykorzystanie wspólnych standardów, dzięki którym e-infrastruktura stanie się interoperacyjna? Jakie są najpoważniejsze przeszkody uniemożliwiające wykorzystanie takich standardów?

Oczywiście, można stworzyć wspólne standardy dla e-infrastruktury. Wyzwaniem jest jednak to, że mamy wyjątkowo rozproszoną grupę aktorów, którzy mają całkiem odmienne cele końcowe. Czy Elsevier postrzega swoje korzyści z pracy w otwarty, interoperacyjny sposób tak samo jak jakieś małe wydawnictwo publikujące książki w otwartym dostępie? Czy Wiley uzyskuje takie same korzyści z interoperacyjności, jak repozytorium instytucjonalne? Będę przekonywał, że różne potrzeby interesariuszy warunkują stopień interoperacyjności niemniej niż każdy inny aspekt technologiczny.

Pracuje pan nad trzema nowymi książkami. Czy mógłby pan przybliżyć, na czym polegają te projekty?

Oczywiście. Pierwsza książka, która jest już na etapie ostatecznego szkicu, nosi tytuł The Anxiety of Academia i dotyczy sposobów, w jakie koncepcje krytyki, legitymacji i dyscypliny zostały wykorzystane w grupie współczesnych powieści w celu antycypacji tego, jak badacze będą te powieści czytać. Druga książka ma tytuł The Aesthetics of Metadata i jest gotowa w ok. 50%. Poświęcona jest serii współczesnych powieści z punktu widzenia występujących w nich struktur przypominających metadane. Przyglądam się w niej m.in. książce Marka Blacklocka o oszuście podszywającym się pod Rozpruwacza z Yorkshire i znaczeniu, jakie w pościgu mają: akcenty, pisanie i lokalizacja. Przyglądam się także fałszywym przypisom w House of Leaves Marka Z. Danielewskiego,  obok przedmiotów ze zniszczonej przyszłości w Emily St. Mandel’s Station Eleven. Wreszcie, ostatnia książka nad którą pracuję ma roboczy tytuł Close-Reading with Computers i jest również gotowa w ok. 50%. Analizuję w niej, jak różne metody z obszaru komputerowej stylometrii mogą zostać wykorzystane do rozwoju badań hermeneutycznych współczesnej fikcji, a koncentruję się na Cloud Atlas Davida Mitchella. Staram się opublikować wszystkie te trzy książki w otwartym dostępie.

 

Additional information