Kto wesprze pokolenie iPadów? – transkrypcja

Dzieci z pokolenia iPadów zawsze miały dostęp do Internetu i nie wyobrażają sobie, jak mogłoby być inaczej. Nie zdają sobie jeszcze sprawy, co to znaczy mieć dostęp do całej wiedzy na świecie – mówi Martin Hamilton, specjalista z zakresu nowych technologii w Jisc, w rozmowie z Maciejem Chojnowskim. Te dzieci pójdą do szkoły i, miejmy nadzieję, będą kształcić się dalej. Ale ich oczekiwania będą różne od naszych, bo one wyrosły w otoczeniu natychmiastowego dostępu do informacji. Dla osób z mojego pokolenia było to niemożliwe. Nasz system kształcenia nie jest obecnie przystosowany, by wspierać pokolenie iPadów. Musimy rozpoznać jego potrzeby i zrobić wszystko, by je wesprzeć.

 

Maciej Chojnowski: Zwolennicy otwartej nauki z entuzjazmem mówią o przełomie i korzyściach płynących z otwartości zarówno dla badaczy, jak i dla społeczeństwa w wymiarze globalnym. Część osób odnosi się jednak sceptycznie do tych nowych trendów. Co Ty sądzisz na ten temat?

Martin Hamilton: Myślę, że ciekawie jest przyjąć odwrotny punkt widzenia. Powiedzmy na przykład: „Nie udostępniajmy niczego. Zostawmy wszystko dla siebie. Niech nikt nie wie, czym się zajmuję. To mój interes”. Bardzo ciężko obronić takie stanowisko. Kiedy tak postawi się sprawę, kiedy jako polski podatnik powiem: „Nie udostępniajmy niczego – jakie mam prawo znać wyniki badań finansowanych z publicznych pieniędzy?”, to stanowisko takie jest nie do obrony. To mówi bardzo wiele. Łatwo uzasadnić, że mam prawo dostępu do materiałów, za które płacę.

Efektywne wdrażanie złożonych i ambitnych pomysłów wymaga dobrego planu, stabilnego finansowania oraz trochę dobrej woli ze strony polityków. Obecnie Unia Europejska finansuje infrastrukturę wspierającą otwarty dostęp i otwarte dane. Kto jednak będzie za to płacił w dłuższej perspektywie? Co można zrobić, żeby projekty finansowane na szczeblu unijnym przetrwały?

Dynamika finansowania badań przez instytucje rządowe jest bardzo ciekawa. Tutaj wciąż znajdujemy się na początkowym etapie. Byłoby dobrze mieć już za sobą czas kryzysu gospodarczego. Obawiam się, że rządy mogą powiedzieć: „Dobrze, włożyliśmy w to wystarczająco dużo pieniędzy. Wszystko działa. To już nie jest obszar subsydiowany”. A to nieprawda. Potrzebny jest dalszy ciąg stabilnych inwestycji, abyśmy zrozumieli, jak faktycznie budować otwartą naukę, jak odtwarzać procedury badawcze w przypadku otwartych danych i jak ponownie używać oprogramowania. To obecnie najważniejsze, jeśli chodzi o sprawy badawczo-rozwojowe. Finansowanie ze strony instytucji rządowych ma tu kluczowe znaczenie, abyśmy nie wytracili pędu i przekonali się, jak właściwie działać w tym obszarze.

Interoperacyjność to jeden z najważniejszych czynników w odniesieniu do otwartych danych. Co odgrywa tu szczególnie istotną rolę? Formaty danych? Metadane? Oprogramowanie repozytoriów? A może międzynarodowe polityki?

Myślę, że zaczynamy tu już dostrzegać pewien ekosystem i dzieje się tak w znacznej mierze dzięki ludziom zaangażowanym w takie projekty, jak EUDAT, CASRAI czy moim kolegom z Digital Curation Centre. Nie znamy jeszcze odpowiedzi na wszystkie pytania. Istnieją na przykład powszechnie używane standardy metadanych, jak choćby Dublin Core. Jest jednak cały obszar, w którym standardy związane są z licencjonowanym oprogramowaniem, co rodzi pytania, czy za 10, 20 czy 30 lat wciąż będzie można z tego korzystać. Z tymi pytaniami musimy się zmierzyć, by zrozumieć nie tylko, co my sami zrobimy z naszym oprogramowaniem i naszymi danymi w ciągu najbliższych 5-10 lat, ale także co będą mogły z tym zrobić nasze dzieci i wnuki.

Pomówmy o instytucji, w której pracujesz. Jisc wspiera wykorzystywanie technologii cyfrowych w nauczaniu w Wielkiej Brytanii. Na czym głównie się skupiacie?

Osobiście bardzo zajmuje mnie tzw. pokolenie iPadów. Mam dwójkę dzieci, które dopiero zaczynają chodzić do szkoły. One nie znają innych ekranów niż dotykowe. Zawsze miały dostęp do Internetu, nie wyobrażają sobie, jak mogłoby być inaczej. Nie zdają sobie jeszcze sprawy, co to znaczy mieć dostęp do całej wiedzy na świecie. Mieć całą ludzką wiedzę w zasięgu ręki. Jeszcze w pełni tego nie rozumieją. Nawet moja starsza, 7-letnia córka. Ona dopiero zaczyna zdawać sobie sprawę, że może wyszukać w Google odpowiedzi na niemal wszystkie pytania. Te dzieci – a przecież to tylko dwoje z milionów innych – pójdą do szkoły i, miejmy nadzieję, będą kształcić się dalej. Ale ich oczekiwania wobec szkoły będą w moim odczuciu różne od naszych, bo one wyrosły w otoczeniu natychmiastowego dostępu do informacji. Dla osób z mojego pokolenia było to niemożliwe. Nasz system kształcenia nie jest obecnie przystosowany, by wspierać pokolenie iPadów. Musimy rozpoznać jego potrzeby i zrobić wszystko, by je wesprzeć.

A czy Twoim zdaniem w porównaniu z wcześniejszymi generacjami temu pokoleniu czegoś brakuje? Czy coś zagraża jego tożsamości?

Myślę, że można tu mówić o kulturze nadmiernego dzielenia się. Mamy dziś skłonność do informowania w sieci o wszystkim, co robimy. Sam bawiłem się dziś urządzeniem, które co 30 sekund robi zdjęcie i umieszcza je w Internecie. Zauważyłem, że moje dzieci – i przypuszczam, że nie są w tym odosobnione – stały się trochę podejrzliwe wobec tego nadmiernego dzielenia się. Zadają sobie pytania „Kto to zobaczy? Co stanie się z tym, co robię – zdjęciem, rysunkiem – jeśli skorzystam z komputera, tabletu czy Internetu? Kto będzie mógł to obejrzeć?” Myślę, że to produkt uboczny silnego zainteresowania grupą rówieśniczą. Czy zobaczy to mój kolega? A może ktoś, kto nie jest moim kolegą? Albo ktoś obcy? Dzieci dużo myślą o takich sprawach. Można powiedzieć, że to zastosowanie logiki wyniesionej z placu zabaw do Internetu.

Na koniec chciałbym Cię spytać o kwestie regulacji. Unia Europejska zaleca państwom członkowskim otwarty dostęp do artykułów i danych badawczych. W Polsce trwają obecnie prace nad odpowiednimi politykami w tym zakresie. Co byś nam radził? Gdzie powinniśmy zacząć? Jakie działania byłyby tu najbardziej wskazane?

W oparciu o nasze brytyjskie doświadczenia można powiedzieć, że metoda kija i marchewki działa bardzo dobrze, pod warunkiem że nie sprowadza się do używania samego kija. Wtedy bowiem ludzie nie są chętni kierować się w pożądaną stronę. Jeśli jednak da się im coś na zachętę, wówczas gotowi są poświęcić temu uwagę. W Wielkiej Brytanii ujęliśmy to tak: ponieważ finansujemy badania naukowe, oczekujemy, że naukowcy będą udostępniali swoje artykuły w otwartym dostępie, jak również że zaczną udostępniać dane badawcze. W zamian dostaną środki na opłaty związane z zamieszczaniem artykułów w otwartych czasopismach. Oprócz samego kija musi być i marchewka. Trzeba tu zachować proporcje: na ile kategorycznie można czegoś wymagać, a na ile trzeba do tego zachęcić. Być może wystarczy dać same wskazówki, powiedzieć: „Mamy świetny pomysł. Pójdźmy tą drogą, a w międzyczasie zorientujemy się, jakiego wsparcia nam potrzeba, by dotrzeć do celu”.

Martinie, dziękuję za poświęcony mi czas i ciekawą rozmowę.

Dziękuję.

Obejrzyj wywiad

 

Additional information